niedziela, 4 czerwiec 2023, 07:26

Strona główna » TWOJA GMINA » Gmina Kamień Pomorski » Sputnikiem dookoła Ziemi – Zamki na piasku

Sputnikiem dookoła Ziemi – Zamki na piasku

środa, 02 września 2015, 14:59 Kategoria: Gmina Kamień Pomorski, TWOJA GMINA

– Bruno chyba oszalał! Cały czas stęka coś pod nosem i próbuje wychylić się z kokpitu. No nie

mam już siły go tak ciągle trzymać! – skarżyła się Karolina podczas jednego z czterech poranków

na środku Morza Śródziemnego, kiedy przeprawialiśmy się z Krety wprost na Maltę.

– Pewnie się nudzi i sam nie wie czego chce… – skomentowałem.

– Bruno! Czego tam szukasz za burtą, nic tam ciekawego nie ma!

Lekko zdenerwowana Karolina przyciągnęła energicznie ciekawskiego bobasa do siebie,

wyglądając jednocześnie poza obręb kokpitu.

– O kurcze! Bruno znalazł latającą rybę na pokładzie! To dlatego tak bardzo próbował się tam

dostać!

Była to już druga rybka, która wskoczyła do nas podczas nocnego żeglowania. Niestety nasz

najmłodszy załogant zauważył ją za późno, by dać nam szanse na jej skuteczny ratunek. Na patelnię

była z kolei za mała, więc po dokładnym obejrzeniu, truchło wróciło do morza.

Dziesięciomiesięczny żeglarz zaczął ostatnio zaskakiwać nas swoją spostrzegawczością. Nauczył

się pokazywać małym paluszkiem wszystkie statki, które przepływają obok Sputnika II, nie

przeoczy żadnego ptaka, który pojawi się w jego polu widzenia, stęka podekscytowany na widok

powiewających na wietrze flag i wskazuje pytającym wzrokiem każde urządzenie, które podejrzewa

o bycie lampą. Czasem nawet wyciąga rączkę i wskazuje przedmiot z zupełnie nowej dla niego

kategorii, jakby prosił o podanie mu jego nazwy.

Obserwowanie postępów w jego rozwoju jest dla nas nagrodą za niewygody, które często musimy

znosić, starając się pogodzić rodzicielstwo z podróżowaniem na małym, zagraconym jachcie.

W trakcie prawie pięciu dni żeglowania przemieściliśmy się niecałe pięćset mil na zachód. Trzy

doby wiały słabe i raczej przeciwne wiatry, dwa dni męczyliśmy nasz stary silnik z powodu

całkowitej flauty.

Ostatecznie pożegnaliśmy się z Grecją, w której spędziliśmy pięć miesięcy. Aż trudno uwierzyć, że

byliśmy tam tak długo! Z jednej strony cieszyliśmy się, że zmieniamy już miejsce i kulturę, z

drugiej strony żal nam było opuszczać ten zwariowany kraj, który nie daje się zaszufladkować w

żadnej kategorii i w którym każdy może znaleźć to, czego szuka. Odwiedziliśmy zaledwie

kilkadziesiąt wysp, z prawie dwóch tysięcy. Nie możemy powiedzieć, że poznaliśmy Grecję. Myślę,

że nie mogą tego powiedzieć nawet rodowici Grecy. Zdołaliśmy zaledwie liznąć tą krainę, ale

nawet ta krótka degustacja pozwoli mi na zawsze zapamiętać smak pieczonej kozy w sosie

cytrynowym serwowanej na Tilos z kieliszkiem raki domowej roboty, wulkaniczny zapach siarki,

zmieszany z balsamicznym aromatem rozgrzanych słońcem zarośli cierniowych na Nisiros, widok

wiosennego słońca, rozpraszającego ostatnie kwietniowe chmury nad kwitnącą zatoką Argostoli na

Kefalonii i psychodeliczny szum podnieconych upałem cykad na Kosie.

Nie zdołaliśmy zobaczyć wszystkiego o czym marzyliśmy, ale na to musielibyśmy poświęcić chyba

całe życie.

Przed wyruszeniem z naszego ostatniego, greckiego portu Chania na Krecie, kupiłem na drogę

angielskie wydanie „Report to Greco” Nikosa Kazantzakisa, znanego głównie jako autora „Greka

Zorby”. Mijając ostatnie kreteńskie skały czytałem o nocnej wspinaczce autora na najwyższy szczyt

tej wyspy. Zdobycie szczytu zostało nagrodzone niezwykłym widokiem wschodu słońca, który

pisarz określił jako najwspanialszy widok na świecie. Czytałem o znajdującej się na trawersie lewej

burty pirackiej wysepce, będącej kiedyś gniazdem szajki, której przewodził jego pradziadek.

Mijając górę, będącej filmową scenografią „Greka Zorby” przypominałem sobie różne typy

charakterów, które tu spotkałem. W tym samym czasie poczułem, że wbrew moim

dotychczasowym refleksjom, Grecja rzuciła na mnie czar, który nie pozwoli mi o niej zapomnieć i

który prawdopodobnie zmusi mnie kiedyś do ponownych odwiedzin krainy Odyseusza.

Do zobaczenia nasi greccy przyjaciele, którzy tak serdecznie i szczerze ugościliście nas na waszych

wyspach i którzy pozwoliliście dziwić się wam, śmiać się razem i dyskutować. Jasas!

Piątego dnia dnia po wyruszeniu z Chania, tuż przed zachodem słońca, wciągnęliśmy na maszt

maltańską flagę i niedługo potem dobiliśmy do kei, w stolicy wyspy Vallettcie. Natychmiast

poczuliśmy przeskok cywilizacyjny. Państwo Malta, składające się z trzech blisko położonych

wysepek: Malty, Comino i Gozo, to w zasadzie jedna wielka aglomeracja miejska, w wysokim

stopniu zurbanizowana, nie zostawiająca zbyt wiele przestrzeni dla rolnictwa i dzikiej przyrody. Ta

kraina, podarowana niegdyś przez cesarza Karola V zakonowi Joannitów, w zamian za jednego

sokoła maltańskiego rocznie, jest dosłownie naszpikowana zabytkami i potężnym ładunkiem

europejskiej kultury. Valletta i okoliczne zatoczki stanowią wielką miejską fortecę, której budynki,

zarówno mieszkalne jak i obronne wzniesione są z żółtych bloków łatwego w obróbce piaskowca.

Materiał, który doskonale nadawał się do szybkiego budowania nie wytrzymuje jednak próby czasu

i chociaż znakomicie odpierał tureckie ataki podczas wielkiego oblężenia w XVI wieku, oraz dawał

ochronę obrońcom wyspy podczas niemieckich bombardowań, dziś rozsypuje się pod wpływem

czynników atmosferycznych, zmuszając Maltańczyków do prowadzenia nieustannej renowacji

starej architektury. Miasto ma jednak niezwykły klimat, będący połączeniem brytyjskiej zaradności

i gospodarności, śródziemnomorskiego luzu, postkolonialnego bałaganu, rycerskiej godności,

pozostawionej w spadku po Kawalerach Maltańskich i awangardowej, europejskiej nowoczesności.

W nowej dzielnicy spotyka się tłumy młodych, wykształconych pracowników z Malty i całej Unii

Europejskiej, pracujących w dynamicznie rozwijającym się sektorze finansowym. W portowych

zaułkach można porozmawiać z sędziwym majstrem, który w walącym się garażu pełnym

kanarków reperuje swoje zabytkowe auto, pamiętające czasy brytyjskiego imperium. W

kawiarniach i piekarniach, schowanych w bocznych uliczkach starego miasta, eleganckie starsze

panie dyskutują bez pośpiechu o pogodzie. Przypadkowi przechodnie starają się radośnie i z

własnej inicjatywy pomóc turystom, szukającym drogi. Uliczni sprzedawcy tandetnych pamiątek

nawołują do mocnej wiary w Chrystusa, a zasymilowani emigranci z Afryki, zagospodarowują luki,

pozostawione na rynku przez młodych Maltańczyków, którzy wolą żyć w Londynie, Rzymie i

Berlinie.

– Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, żeby wrócić do Sudanu? – pytałem przypadkowo spotkanego

Josefa z Afryki, z którym w marinie dopijaliśmy resztkę raki przywiezioną z Grecji.

– To niemożliwe. Sudan to piękny kraj, w którym jest wszystko czego potrzeba do życia. Woda,

ziemia, słońce, powietrze a nawet ropa. Ale ludzie nie potrafią tego uszanować i ciągle się kłócą.

Wojny trwają już tak długo, że nikt nie wie o co poszło i w czym jest problem. Gdybym teraz

wrócił, natychmiast dostałbym kulkę. Widzisz tego kota? Jego życie tutaj jest więcej warte niż

człowieka w Afryce. Poza tym mam tu rodzinę. Oni nigdy nie byli w Afryce.

– Twoja żona jest z Malty?

– Tak, to rodowita Maltanka. Ona i mój syn są chrześcijanami, a ja jestem muzułmaninem, bo w

takiej rodzinie się urodziłem, ale żona i chłopak nie chcą mojej wiary i nie mam z tym problemu.

Natomiast zgodnie z zasadami mojej religii muszę ci opowiedzieć o Allahu i zaproponować zmianę

wiary. Nie musisz jej przyjąć, ale muszę cię poinformować.

– Próżne twoje wysiłki, ale nie ma sprawy. Najpierw jednak wypijmy ostatnią kolejkę. Za zdrowie

dobrych ludzi na całym świecie!

– Zdrowie!

By dobrze poznać Vallettę, trzeba by spędzić tam przynajmniej dwa tygodnie. Profesjonalnie

przygotowana oferta turystyczna i doskonała atmosfera miasta, powinny przypaść do gustu

każdemu podróżnikowi. Po trzech dniach w stolicy Malty postanowiliśmy jednak odwiedzić także

dwie pozostałe wysepki archipelagu.

Kilka godzin leniwej żeglugi zajęło nam dotarcie do popularnego kotwicowiska Blue Lagoon na

wysepce Comino.

– Co za okropny tłok! Nie ma gdzie rzucić kotwicy. – zmartwiła się Karolina na widok prawie setki

łodzi okupujących zatoczkę.

– Nic na to nie poradzimy. Jest niedziela i wszyscy Maltańczycy wylegli nad wodę. Kultura

weekendowego żeglowania jest tutaj tak samo rozwinięta jak w Szwecji! Ale poczekajmy parę

godzin. Jestem pewien, że miejscowi wrócą na noc do swoich marin.

Zgodnie z przewidywaniami, w nocy na kotwicowisku zostało tylko kilka jachtów. Udało nam się

znaleźć upragniony spokój i idealne miejsce do nocnego nurkowania w fosforyzującej wodzie.

Na deser zostawiliśmy sobie urocze i ciche kotwicowiska wokół Gozo. Wyspy słynie z doskonałych

miejsc do nurkowania i niezwykłych osiągnięć lokalnych rybaków.

Wcześnie rano, siedemnastego kwietnia 1987 roku, rybak Alfredo Cutajar przyholował do portu

zdobycz, która okazała się być największym na świecie rekinem białym, o długości 7,13 m i wadze

3 ton! Samica musiała niedawno urodzić, a w jej wnętrznościach znaleziono 2 metrowego rekina

błękitnego, 2,5 metrowego delfina w dwóch kawałkach i 70 cm żółwia! Rekin został złowiony na

pływające haki.

Informację o potworze przyniosła mi Karolina, kiedy kończyłem pisać naszą relację i myślałem o

następnym przelocie na Sycylię.

– Zobacz jakie rybki trafiają się w tych wodach! – zawołała, pokazując pocztówkę dokumentującą

rekordowy połów.

– O cholera… mogłaś mi tego nie pokazywać. Od tej pory kąpiel w morzu nie będzie już dla mnie

taka sama.

Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail

Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa

Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

Tekst: Mateusz Stodulski

Zdjęcia: Sputnik Team

Gozo, Malta 31.08.2015 r.

Sputnikiem dookoła Ziemi – Zamki na piasku Reviewed by on . - Bruno chyba oszalał! Cały czas stęka coś pod nosem i próbuje wychylić się z kokpitu. No nie mam już siły go tak ciągle trzymać! - skarżyła się Karolina podcza - Bruno chyba oszalał! Cały czas stęka coś pod nosem i próbuje wychylić się z kokpitu. No nie mam już siły go tak ciągle trzymać! - skarżyła się Karolina podcza Rating: 0

Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

scroll to top