niedziela, 26 marzec 2023, 17:59

Strona główna » REGION » Sputnikiem dookoła Ziemi – zamknięta pętla
Sputnikiem dookoła Ziemi – zamknięta pętla

Sputnikiem dookoła Ziemi – zamknięta pętla

poniedziałek, 21 września 2015, 13:23 Kategoria: REGION, sport

Po siedmiu miesiącach błądzenia wśród wschodnich zakamarków Morza Śródziemnego,

zostawiony za rufą Sputnika II ulotny ślad spienionej wody, tysięcy przełamanych fal i świecących

nocą meduz przeciął się ze szlakiem, który wyoraliśmy kadłubem we wzburzonych wodach

południowej Sardynii w lutym. Kiedy na początku roku odwiedzałem Cagliari w towarzystwie

Marka, Pawła i Raya, deszcz i zimno wysysały całą naszą energię, zmuszając nas do skrócenia

wacht przy sterze z czterech do dwóch godzin. Ostatnie kilka miesięcy nieznośnych upałów zatarły

jednak we mnie wspomnienie chłodu i pozwoliły całkowicie zapomnieć o istnieniu czegoś takiego

jak sztormiak. Aż do tej pory. Zbieg okoliczności sprawił, że w miejscu zamknięcia się naszej

śródziemnomorskiej pętli, znów poczułem przejmujące zimno i ogłupiające zmęczenie, oraz

przypomniałem sobie jakim skarbem jest oceaniczny sztormiak Henri Lloyd i autopilot, który z

powodu nadmiernego wyeksploatowania przestał mnie wyręczać od wybrzeży Krety. Podczas

przeskoku z Trapani na Sycylii do Cagliari na Sardynii, dwie doby przebijaliśmy się przez front

burzowy, który wylewał na mnie hektolitry lodowatej wody i zmusił do pełnienia nieustanej wachty

przy sterze i żaglach, bez możliwości ucięcia sobie choćby krótkiej drzemki. Kiedy Karolina z

Brunem spali w suchej kabinie, towarzystwa dotrzymywał mi wyczerpany walką z wiatrem i

deszczem malutki ptaszek, który ratując swoje życie pokonał strach przed człowiekiem i usiadł mi

na głowie, by następnie przeskoczyć pod panel słoneczny i w taki nietypowy sposób przejechać na

gapę kilkadziesiąt mil. Mimo fatalnej widoczności obydwaj wiedzieliśmy, że zbliżamy się do

zielonej oazy. Zapach mokrej ziemi i roślinności wciągaliśmy w nasze nozdrza już kilkanaście mil

od lądu. W bezpiecznej zatoce nieopodal Villasimius na Sardynii rzuciłem kotwicę i błyskawicznie

uwaliłem się na koję, a mój mały gość, pobudzony widokiem bujnej zieleni rozgrzał mięśnie

wprawiając w drganie skrzydełka i bez podziękowania wystartował w sobie tylko znanym kierunku.

Następnego dnia front burzowy się oddalił, ale po jego przejściu oddychaliśmy już zupełnie innym

powietrzem.

– Czuję się doskonale. W końcu można normalnie funkcjonować i iść na spacer o każdej porze dnia,

a Bruno nie musi się już pocić jak szczurek. – zachwycała się Karolina.

– Tak, zdecydowanie wolę taką temperaturę i lekkie zachmurzenie, bo ostatnio zacząłem już

odczuwać światłowstręt i myślałem, że to wina soczewek kontaktowych, a to po prostu zbyt dużo

słońca. Wygląda na to, że następuje zmiana pór roku i ostatnie piekielne upały zostawiliśmy za sobą

na Gozo koło Malty.

Wyspa Gozo mimo trwających jeszcze upałów zachwyciła nas pod każdym względem. W

odróżnieniu od sąsiedniej Malty ma bardziej kameralny klimat i nie spotkaliśmy tam takiej masy

turystów, natomiast miejsce to jest naszpikowane atrakcyjnymi miejscami jak świąteczny keks

bakaliami. Można tam znaleźć spokojne miasteczka, prehistoryczne świątynie, malownicze klify,

bezpieczne kotwicowiska z lazurową wodą, podwodne groty i skalne formacje o bajkowych

kształtach. Mieszkańcy wyspy są z kolei przemiłymi i pomocnymi ludźmi, których radosne

uduchowienie widoczne jest przy każdym kontakcie. Szczególnym miejscem na Gozo jest Dwejra

Bay, naturalne kotwicowisko o prawie idealnie okrągłym kształcie, przy którym znajduje się kilka

niezwykłych cudów natury. Każdy kto oglądał filmy o piratach i ukrytych przez nich skarbach

pamięta tajemnicze, podwodne groty połączone korytarzami, do których pokonania niezbędna jest

umiejętność sprawnego nurkowania lub korzystanie z małej łódki. Właśnie takie miejsca

znajdowały się na naszym kotwicowisku. Do jednej z grot wpłynęliśmy kajakiem niedługo przed

zachodem słońca, kiedy wejście do niej było najlepiej oświetlone, a lazur wody odbijał się na

sklepieniu tunelu, rozjaśniając całą komorę. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że we wnętrzu pieczary

znajduje się mała wysepka, na której kilkoro pływaków odpoczywało, popijając winko przed

powrotem na stały ląd. Poza głównym wejściem, grota ma jeszcze jedno podwodne połączenie z

zatoką, dostępne tylko dla najlepszych i bardzo szczupłych nurków.

– To musi być to miejsce! – zawołałem.

– Jakie miejsce? – spytała Karolina

– Wszystko się zgadza! Gozo to mityczna Ogygia, wyspa położona daleko na zachodzie przed

słupami Heraklesa. Wyspa o okrągłym kształcie i niedostępnych brzegach, i to właśnie w tej grocie

nimfa Kalypso mogła przez siedem lat więzić Odyseusza! Nie widziałem miejsca lepiej pasującego

do opisów z Odysei. Mówię ci, cała nasza wędrówka śladami Odyseusza przekonuje mnie do tego,

że ta historia sprzed tysięcy lat wydarzyła się naprawdę.

Nieopodal naszego kotwicowiska znajdowało się też słynne „błękitne okno”, czyli gigantyczny

skalny łuk, będący naturalną scenografią filmów takich jak „Gra o Tron” czy „Hrabia Monte

Christo”. U stóp łuku z kolei można zanurkować w głębokiej na kilkanaście metrów i połączonej z

morzem „błękitnej dziurze”, lub popływać w słonym jeziorze, z którego rybacy wyruszają na

połowy przez wyżłobiony w skale tunel.

Można się zapowietrzyć i dostać czkawki opowiadając z przejęciem o wszystkich cudach tej

niewielkiej wyspy. My umieściliśmy ją wysoko na naszej liście najpiękniejszych miejsc, które

odwiedziliśmy i z pewnym niedosytem zostawiliśmy ją za rufą, ruszając dalej na Sycylię.

Spiesząc się na zachód postanowiliśmy zatrzymać się tylko w Trapani. Szkoda nam było omijać

Sycylię, ale sezon burz zbliżał się nieodwołalnie i zależało nam na szybkim dotarciu na Kanary.

Trapani przypadło nam do gustu, a wybraliśmy się tam za radą szwajcarskich znajomych,

poznanych w kwietniu w drodze do Grecji. Szczególnie spodobał nam się targ rybny, na którym

widzieliśmy taką obfitość różnorodnych gatunków ryb, jaką ostatnio oglądaliśmy na atlantyckim

wybrzeżu Hiszpanii.

Przed opuszczeniem Sycylii udało nam się jeszcze załatwić sprawę zakupu nowego aparatu

fotograficznego. Od wyruszenia z Polski półtora roku temu to już nasz trzeci aparat. Mamy

nadzieję, że ten starczy nam na dłużej i począwszy od Sardynii będziemy mogli znów wykonywać

przyzwoitej jakości zdjęcia.

W Cagliari podobnie jak ostatnio przywitały nas skaczące w samym porcie delfiny i życzliwa

obsługa ulubionego portu.

– Witajcie z powrotem w Marinie del Sole! Długo was nie było! – zawołał wesoły bosman, który z

daleka rozpoznał Sputnika II zawijającego do pirackiej przystani.

– Dokładnie siedem miesięcy! – odpowiedziałem – Zdążyliśmy w tym czasie dotrzeć aż do Turcji.

Czy biuro nadal mieści się w tym barze pod namiotem? Jeśli tak to zaraz podejdę z dokumentami.

– Oczywiście, ale nie musisz się spieszyć, mamy wszystkie twoje dane.

– Muszę się spieszyć! Po ostatnim paskudnym przelocie należy mi się chyba duże piwko prosto z

lodówki?

– W takim razie zapraszamy!

Tak jak przewidziałem, Karolinie spodobał się klimat tego portu, który nie jest ani ładny, ani czysty

ani nowoczesny, ale wyczuwa się w nim senną, domową atmosferę, do której lgną zmęczeni

włóczęgą żeglarze z całego świata. Tam samo jak w lutym, nie było tu tłoku, a główne dojście do

kei było zatarasowane przez wygrzewające się na ciepłych deskach psy bosmana. Przebywając w

tym miejscu dokonaliśmy jednak pewnego ciekawego odkrycia.

– Mateusz, już wiem skąd się biorą mule, serwowane w okolicznych restauracjach. – poinformowała

mnie wracająca ze spaceru Karolina.

– Prawdopodobnie są zbierane gdzieś na skałach w którejś z okolicznych zatok. Zgadza się?

– Nie. Właśnie zobaczyłam kilku nurków zbierających je w porcie z obślizłych od ścieków i ropy

kamieni i kadłubów starych jachtów. Przecież to gotowy przepis na zatrucie!

– Na szczęście nigdy nie zamawiamy muli w knajpach, tylko zbieramy je sami w czystych

miejscach. To co robią restauratorzy jest zwykłym oszustwem. To tłumaczy cudowne posezonowe

obniżki cen na owoce morza. Dziękuję nie skorzystam i nie polecam…

Silne wiatry nie pozwalały nam wyruszyć bezpośrednio na Minorkę, więc na Sardynii

zatrzymaliśmy się jeszcze w dwóch miejscach. Ostatnim naszym portem była keja w Porto Ponte

Romano, gdzie byłem wcześniej z Rayem i Markiem. Ostatnio z powodu paskudnej pogody

skoncentrowaliśmy się na zwiedzaniu lokalnych barów dla rybaków, ale tym razem mogliśmy z

Karoliną i Brunem skupić się na pieszych wycieczkach po pięknej okolicy.

– Koniecznie musisz mi pokazać flamingi! Zawsze chciałam zobaczyć te ptaki na wolności.

– Nie ma sprawy. Słone jeziora znajdują się zaledwie kilometr od portu. Na pewno znajdziemy tam

całe stada tych ptaków.

Nie myliłem się, gorące, słone bajora pełne były brodzących flamingów i żarłocznych komarów.

Usatysfakcjonowani i z pełną torbą różowych piórek wracaliśmy do miasteczka.

– Karolinko, proszę Cię, wyrzuć w cholerę te śmierdzące pióra. To źródło roztoczy i bagiennej

zarazy. Naprawdę nie chcę wozić tego świństwa w jachcie.

– Nie wyrzucę! Umyję je i zostawię na pamiątkę, albo poprzyklejam do pocztówek i powysyłam. To

moje Sardyńskie trofeum.

Po dwóch dniach w Porto Ponte Romano pogoda ustabilizowała się na tyle, że zdecydowaliśmy się

na kolejny dwudobowy przeskok na Minorkę. Tym razem udało się uciec nadciągającej burzy, ale

za to ostatnią dobę goniłem na mocno zarefowanych żaglach, wykonując slalom wśród

trzymetrowych fal, starających się za wszelką cenę zrobić z kokpitu wannę kąpielową. Udało mi się

uniknąć takiej kąpieli, ale Karolina, która zmieniła mnie na godzinę, zaliczyła jeden wodospad,

który nie pozostawił na niej jednej suchej nitki.

Potem dowiedziałem się, że mniej więcej w tym samym czasie żeglarze, którzy wystartowali z

Mariny Kamień Pomorski na Bornholm, w ramach regat Sputnik Cup, mieli na Bałtyku prawie

identyczne warunki jak my na Morzu Śródziemnym. Chociaż zabrakło nas na tej imprezie i

tęskniliśmy za naszymi polskimi przyjaciółmi, mogliśmy śmiało powiedzieć, że żeglowaliśmy

razem. Nasza nieobecność na regatach skłoniła nas do tęsknoty za rodzinnymi stronami.

– Dobrze byłoby być teraz w Nexo i pić piwko w tym doskonałym towarzystwie. Najbardziej

brakuje mi właśnie spotkań ze znajomymi, bo tutejsze przelotne kontakty z obcokrajowcami to

raczej powierzchowne doświadczenia. Pomimo niezłej komunikacji brakuje mi w nich jakiejś nici

porozumienia, którą można poczuć tylko siedząc przy stole z Polakami.

– Ja też to czuję. Mam szczęście, bo grudzień najprawdopodobniej spędzę w Kamieniu, ale ty

będziesz w tym czasie telepał się na Karaiby. Takie są minusy długich podróży. Wszystko ma swoje

lepsze i gorsze strony. Może spotkamy niedługo jakichś znajomych żeglujących w tym samym

kierunku. – pocieszała mnie Karolina.

Następnego dnia, kiedy zawijaliśmy do Mariny Mahon na Minorce, za rufą Sputnika II pojawił się

nagle Stary Bocian III ze Świnoujścia.

– No proszę! Miałaś rację! To przecież Marek na Bocianie! Coś czuję, że czeka nas kilka wesołych

wieczorów!

Po wesołych powitaniach okazało się, że podobnie jak my, Marek ma na swojej łajbie problem z

autopilotem i postanowił szukać tu pomocy technicznej. Ja już dawno spisałem swoje stare

urządzenie na straty, ale pomagając koledze zorganizować części i serwis, postanowiłem jeszcze raz

reanimować swojego elektrycznego załoganta. Przerażeni tempem pracy hiszpańskich fachowców,

obdzwoniliśmy wszystkie serwisy od Hiszpanii po Francję i sami znaleźliśmy rozwiązanie naszych

problemów. Z gotowym planem działania i listą części zamiennych i cen skłoniliśmy lokalnych

majstrów do działania. Dzięki naszym wysiłkom koszt naprawy Starego Bociana i czas jego serwisu

skróciły się trzykrotnie z trzech tygodni do jednego, a moje mechaniczne ramie udało się

zreperować w rozsądnej cenie w ciągu zaledwie dwóch dni. Po pokonaniu ostatnich 1200 mil na

ręcznym sterowaniu, wspomagany czasem samosterem wiatrowym i okazjonalną pomocą Karoliny,

poczułem ulgę i nadzieję, że chociaż do Kanarów uda mi się dotelepać unikając skrajnego

wyczerpania i nocnych halucynacji. Przy pokonywaniu Atlantyku będę z kolei liczył na pasaty, przy

których mój tradycyjny samoster wiatrowy powinien się sprawdzić lepiej od autopilota.

Usatysfakcjonowani naszymi działaniami, mogliśmy pozwolić sobie wspólnie z załogą Bociana na

kilka odprężających wieczorów morskich opowieści przy whisky i gitarze, których tak bardzo mi

ostatnio brakowało. Bruno z kolei wykorzystał całą powierzchnię dużego salonu zaprzyjaźnionego

jachtu, do udoskonalania sztuki raczkowania i chodzenia wzdłuż mebli. Na Sputniku II doskonale

wychodzi mu już wędrowanie wzdłuż koi, szafek i stołu, ale trochę brakuje mu pasa startowego, na

którym mógłby uzyskać pełen rozbieg. Podczas planowanego długiego postoju na Kanarach

spodziewamy się już pierwszych samodzielnych spacerów naszego małego marynarza.

Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail

Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa

Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

Tekst: Mateusz Stodulski

Zdjęcia: Sputnik Team

Mahon, Minorka – Hiszpania 19.09.2015 r.

Sputnikiem dookoła Ziemi – zamknięta pętla Reviewed by on . Po siedmiu miesiącach błądzenia wśród wschodnich zakamarków Morza Śródziemnego, zostawiony za rufą Sputnika II ulotny ślad spienionej wody, tysięcy przełamanych Po siedmiu miesiącach błądzenia wśród wschodnich zakamarków Morza Śródziemnego, zostawiony za rufą Sputnika II ulotny ślad spienionej wody, tysięcy przełamanych Rating: 0

Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

scroll to top