To nowy cykl, w którym przedstawiać będziemy sylwetki ludzi, pochodzących z Brzozdowic (wówczas siedziba gminy), przedwojennej niewielkiej miejscowości, dziś leżącej na terenie Ukrainy.
Brzozdowianie w dużej części trafili tuż po II wojnie światowej na Ziemię Kamieńską, a niejako kolebką na tych ziemiach jest niewielkie Trzebieszewo, w gminie Kamień Pomorski.
W tym cyklu, przedstawiamy losy kolejnych brzozdowian, którzy tutaj osiedli, potem zakładali rodziny, i żyją w naszym regionie już od dziesiątków lat.
Brzozdowce – niewielkie miasteczko liczące przed wojną około 2 tysiące osób, zamieszkałe w większości przez Polaków, Ukraińców, a także Żydów (zostali spacyfikowani przez hitlerowców w jedną noc po 1941 r.) i Niemców. Wówczas był tu kościół, bożnica oraz cerkiew.
Stąd też pochodzi Cudowny Obraz Pana Jezusa Ukrzyżowanego i Matki Bożej Bolesnej, który został przywieziony po długiej i uciążliwej podróży wraz z dużą grupą brzozdowian tuż przed Bożym Narodzeniem roku 1945 (od niedawna kopia tego obrazu ufundowana przez oczywiście brzozdowiaków z Ziemi Kamieńskiej, znajduje się w kościele w Brzozdowcach).
Od lutego 1946 roku Obraz znajduje się w kamieńskiej Katedrze, gdzie od ponad pięciu lat (14 września 2010 r.) znajduje się Sanktuarium Pana Jezusa Ukrzyżowanego i Matki Bożej Bolesnej.
Stanisława Żyła (Ciura) – „Moja nie łatwa droga przez Lauenburg (Lębork) do niewielkiego, a jak mi dziś bliskiego Trzebieszewa…”
Pani Stanisława Żyła, z domu Ciura, urodziła się 11 czerwca 1926 roku w Brzozdowcach. A więc niebawem będzie obchodzić swoje już 90. urodziny.
Jej rodzice to państwo Michał i Maria, z domu Burlikowska. Ona jest najstarsza z ich dzieci. Jej rodzeństwo to: cztery lata młodsza nieżyjąca już Jadwiga, Tadeusz, Kazimiera, a także urodzony już w Trzebieszewie w roku 1948, Stanisław, który mieszka, podobnie jak pani Stanisława, w Trzebieszewie.
Ojciec przed wojną był murarzem, mama zajmowała się dziećmi i niewielkim, przydomowym gospodarstwem.
Po wojnie pani Stanisława była czterokrotnie w Brzozdowcach, i jak mówi, miejscowość bardzo, ale to bardzo się zmieniła. Nie ma bożnicy, nie ma cerkwi. Ostał się tylko kościół. A i szkoły również tutaj nie ma w przeciwieństwa jak to miało miejsce przed wojną. Polaków tu jak na lekarstwo. Niemal sami Ukraińcy.
Do roku 1942 pani Stanisława skończyła cztery klasy szkoły powszechnej. W tym czasie Brzozdowce zajmowali Niemcy, którzy panoszyli się tutaj niemiłosiernie, czując się panami nad mieszkańcami tego spokojnego dotąd miejsca.
W 1942 r. pani Stanisława miała 16. lat i ni stąd ni znikąd, pewnego dnia wraz z wieloma innymi przede wszystkim młodymi ludźmi, została załadowana do prymitywnego wagonu pociągu, który pognał na Pomorze środkowe, do Lęborka (niem. Lauenburg). Tu wszystkich wysadzono, a pani Stanisława trafiła do byłego niemieckiego górnika mieszkającego w niewielkiej wsi pod Lęborkiem, który miał spory majątek rolny, gdzie zajmować się musiała pracami ogrodniczymi. Wraz z nią była tam też, podobnie jak pani Stanisława, młoda Rosjanka.
Nie było tam źle, gospodarz dbał o swoje pracownice i czas powoli, monotonnie z wojną w tle, mijał.
Dni mijały powoli, ale systematycznie. Na początku 1945 roku czuć było „odwilż”, zbliżał się front, a Niemcy stawali się coraz bardziej nerwowi. Jak pamięta, nastał 9 marca 1945. Wtedy z południowego wschodu nadjechały radzieckie czołgi i piechurzy, zajmując okolicę niemal bez walki, bowiem Niemcy (wojsko, ale i cywile) wcześniej już uciekli, kierując się przede wszystkim do twierdzy Kolberg (dziś Kołobrzeg).
Rosjanie zabrali obie młode panny do niedaleko położonego Bytowa. Bały się, że Rosjanie wezmą je za Niemki. Na szczęście Rosjanka dogadała się szybko z żołnierzami.
Przez pewien krótki czas, najpierw mieszkały u pewnego radzieckiego majora, gdzie przede wszystkim prały bieliznę. Sami Rosjanie nie zabawili w okolicy zbyt długo i ruszyli na zachód, goniąc zdezorientowanych i zszokowanych Niemców przed siebie. W kierunku Kołobrzegu i Berlina.
W marcu 1949 roku kapitan rosyjski u którego pracowała, dał jej krótki urlop, a ta udała się w długą podróż do Brzozdowiec. Niestety jak się na miejscu okazało, rodziny pani Stanisławy już tam nie było.
Dowiedziała się że strach żyć tam było Polakom, bowiem przede wszystkim ukraińscy banderowcy napadali na naszych rodaków, często dokonując na nich mordów. Szybko stamtąd wyjechała.
Tęskniła za długo nie widzianą rodziną. Wysyłała wcześniej listy do Brzozdowiec, ale te powracały, bowiem napisane na nich było, że adresat wyjechał.
O tym, że jej rodzina znalazła się tuż po wojnie w podkamieńskim Trzebieszewie dowiedziała się w Brzozdowcach, a Czerwonego Krzyża potwierdził, że jej najbliżsi żyją i mieszkają na Ziemiach Odzyskanych, jej w ogóle nie znanych i bardzo obcych.
Poprosiła o kolejny urlop w tym samym mniej więcej czasie, by dotrzeć do nieznanego jej „jakiegoś” Trzebieszewa i spotkać się z dawno nie widzianą rodziną. Pojechała pod koniec marca 1949 roku w naprawdę jej nieznane. Dotarła po niespełna tygodniu pociągiem do Kamienia Pomorskiego i zaczęła się dopytywać, w którym kierunku udać się (pieszo) do tego – Trzebieszewa. Dotarła tam w nocy. Była naprawdę zdeterminowana i odważna jak na tamte niepewne miejsce i czasy. Kobieta, młoda, w środku nocy, tuż po wojnie, to była desperacka odwaga.
Trafiła do pierwszego napotkanego zabudowania, gdzie widać było światełka w oknach, a tu mieszkał Edmund Kłosowski, który doprowadził ją do domu, gdzie mieszkała jej rodzina.
Wtedy siostra miała 9 lat, na świecie był już maleńki Tadeusz urodzony już na tych ziemiach. Dziwne to było spotkanie, bowiem nikt jej nie rozpoznał. Nic dziwnego, kilka lat rozłąki zrobiły swoje. Pani Stanisława pokazała zdjęcie rodziny sprzed wojny na dowód że jest córką i siostrą zarazem. Wtedy przyszła otrzeźwienie, wiara, nostalgia, radosny płacz i słowo – szczęście. Trzy tam spędzone dni spędzili na opowiadaniach i wspomnieniach. Potem powróciła do swego majątku pod Lęborkiem.
Chciała się zwolnić by dołączyć do rodziny, ale jej zwierzchnicy kategorycznie nie przystawali na to. Pamięta, był 1 maja 1949 roku, kiedy ostatecznie podjęła próbę – jak się okaże skuteczną, opuszczenia majątku bez czyjejkolwiek zgody. Wtedy udała się rzecz jasna pieszo, w towarzystwie swego rówieśnika o imieniu Franek, do Słupska oddalonego o 16 km. Wsiadła do pociągu jadącego na zachód, by ostateczni do Trzebieszewa dojechać w trzy dni.
Wtedy jej ojciec pracował jako woźny w miejscowym istniejącym jakiś czas po wojnie urzędzie. Zameldowano ją na stałe. O dziwo nikt jej po ucieczce spod Lęborka już nie szukał.
Po roku wyszła za mąż (29 maja 1950 r.) za nieżyjącego od 2008 roku Mariana Żyłę, który pochodził spod Mińska Mazowieckiego. Pani Stanisława całe zdrowe życie zajmowała się gospodarką rolną. Mieszka w Trzebieszewie nie przerwanie od 66 lat przez które to lata wiele się tutaj działo, a ona jest światkiem tej historii.
Urodziła czwórkę córek, z których najstarszą były nieżyjące już Maria (Krawiec), Jadwiga (Klimczak), a także Halina (dziś Wiwacz), mieszkająca w niedaleko położonym od Trzebieszewa, Chrząstowie, i Krystyna (Szyrszeń) mieszkająca w Świnoujściu.
Córki dzwonią niemal codziennie, często też mamę odwiedzają, podobnie jak dosłownie stadko wnucząt i prawnucząt, bowiem pani Stanisława doczekała 15 wnucząt i 16 prawnuków! Z których oczywiście jest bardzo dumna.
Jak wspomina, były lepsze i gorsze chwile w jej długim życiu, ale ona jak twierdzi, nie żałuje niczego. Szkoda jej tylko straconej młodości. Akurat trafiło na zawieruchę wojenną.
Mimo tego, że ma już blisko 90. lat, jak ocenia, na tę obecną chwilę i ten jej wiek, nie jest z jej zdrowiem najgorzej, ale jak mówi, mogło by być lepiej.
Mieszka sobie w spokoju w jednym pokoiku w tym samym budynku co wnuczka Ania z rodziną. Ma telewizor, radio. Przy nich odpoczywa i cieszy się życiem. Najbliżsi opiekują się nią z całych sił. Wszak to seniorka rodu. Często ją odwiedzają. „Emerytura jakoś z trudem wystarcza do pierwszego. Najgorzej jest, że muszę brać kosztowne leki, bez których ani rusz. A tak poza tym jest dobrze. Sama się dziwę, że doczekałam takiego wieku. W życiu nie przypuszczałam, że tyle pożyję. I bardzo dobrze.” – mówi pani Stanisława.